Wszystko było idealne w tym sporcie. Ciepłe pomieszczeni, dynamika gry i fakt, że w przypadku przegranej można mieć pretensje tylko do siebie. Fakt, faktem, że na razie gra wygląda trochę amatorsko, (lub jak to określił Kacper - "póki co biegami jak cipy") ale pozwala intensywnie się zmęczyć w ciągu zaledwie godziny i w przeciwieństwie do poniedziałkowych wieczorów spędzonych na piłce nie czuć na sobie potu dorosłych spoconych mężczyzn. Ten stan fascynacji squash-em trwał do momentu, kiedy na moim udzie zatrzymała się piłka, odbita z impetem przez Kacpra. Piłka pozostawiła stygmat w postaci doughnut-a, czyli polskiego pączka z dziurką. Wokół dziurki pojawił się kolor buro-adwentowy z tendencją do czerwonego, dalej od centrum ukazują się kolory metaliczne w odcieniach granatowego, a na zewnątrz mamy do czynienia z błękitem, gdzie faktura piłki wygrywa z efektami metalicznymi. Ból jest ciągły, przenikliwy i promieniuje w dół, aż do kolana i w górę do niewymownych części ciała. Poza tym, Kacper sklepał mnie jak przysłowiowego leszcza.

