Ślesin leży zaledwie 15 kilometrów od Konina i liczy sobie ponad 650 lat. Jest malowniczo położony, wśród lasów i jezior. Tyle o samym Ślesinie. Na terenie gminy Ślesin znajduje się coś niezwykłego - podgrzewane jezioro. Jezioro Wąsowsko-Mikorzyńskie, podgrzewane jest za pomocą wymiennika ciepła z pobliskiego kompleksu energetycznego, który swoją drogą budzi szacunek i przypomina trochę fabrykę chmur. Temperatura wody w jeziorze, latem może osiągać nawet 27 stopni Celsjusza. Właśnie tak wysoka temperatura czyni z tego miejsca raj dla amatorów sportów wodnych. Nad wspomnianym wcześniej jeziorem znajduje się ośrodek Delfin, który oferuje nie tylko nocleg i strawę, ale również sprzęt sportowy i rekreacyjny.
Niestety w weekend, w którym miałem okazję przebywać w ośrodku Deflin był co najmniej zimny. Cały ranek lało jak z cebra. Temperatura wody w jeziorze była dużo wyższa niż temperatura powietrza, dlatego kremy do opalania i okulary przeciw słoneczne okazały się tylko zbędnym balastem.
Tak mniej więcej wygląda ośrodek Delfin. Jak widać na zdjęciu pogoda nie nastrajała do spacerów.
Pierwszą rzeczą do której wsiadłem była motorówka. Z tego co opowiadał pan z czapką i białym daszkiem, łódź ta posiada silnik od Corvette'y i może śmigać z prędkością prawie 70 kilometrów na godzinę. Ponieważ wieść niosła, że siadając z tyłu łodzi jest się narażonym na przemoczenie przy ostrych zakrętach to profilaktycznie usiadłem z przodu - tam gdzie Karolina.
Podróż motorową łodzią jest naprawdę przyjemna, szczególnie na zakrętach, gdzie czuć jak siła dośrodkowa wgniata w fotel. Nie może być jednak idealnie i w momencie kiedy wysiadałem, zadowolony i suchy z łodzi, dostałem salwę wody z silnika skutera wodnego. Tak widocznie miało być, bo pomimo tego, że byłem cały mokry i musiałem się przebrać to okazało się, że woda jest naprawdę bardzo ciepła.
Właśnie ten szaleniec z lewej mnie opryskał.
A propos skuterów wodnych, to w tym wypadku, również jestem w lekkim szoku. Taki wodny 'motor' ma moc 250 koni mechanicznych i przyspiesza od zera do stu kilometrów w niecałe cztery sekundy. Lepiej nie uśmiechać się na starcie, bo pęd powietrza spowoduje, że uśmiech mimowolnie utrzyma się na twarzy do końca przejażdżki - czad!
Narty wodne to coś czego nie spróbowałem i żałuję, bo z brzegu wygląda fajnie, chociaż trochę nieporadnie.
Dla mnie osobiście hitem całego wyjazdu były tzn 'oponki'
Działa to na zasadzie, takiej że trzeba usiąść w oponie, mocno się złapać i dalej jest się ciągniętym za motorówką, trochę analogia do popularnego nad morzem 'banana'. Z opowieści osób, które już miały okazję pływać na 'oponkach' wynikało, że nie jest to prosta sprawa, prędkość z jaką się poruszają i uderzenia o fale powodują, że skaczę się na takiej 'oponce' lepiej od wyćwiczonej żaby. Ponadto, każdy kto już pływał na tym czymś, miał wspomnienia w postaci otarć i ogólnego potłuczenia.
Zapakowałem się w tą 'oponkę' i zacząłem słuchać wskazań kapitana motorówki. Tutaj pierwszy raz strach zajrzał mi w oczy. Kapitan opowiadał o tym, co zrobić w przypadku utraty przytomności, nudności itd.
Mój uśmiech to nie wyraz zadowolenia z zaistniałej sytuacji, a raczej porozumiewawczego konsensusu - czyli takie niepisane 'o fuck!'.
Na początku jest świetnie, przyspieszenie wgniata w 'oponkę' tak mocno, że trudno nie zrobić fikołka. Potem, zaczynają się schody, trafiło mi się miejsce w środku, dlatego każdy zakręt wiązał się wyskokiem i twardym lądowaniem na wodzie.
Prędkość wzrastała, a z każdym, kolejnym zakrętem było coraz trudniej się utrzymać. Woda z silnika waliła we mnie z taką siłą, że pozostawał tylko krzyk, więc krzyczałem podobnie jak moi współtowarzysze. W pewnym momencie wzniosłem się w powietrze, obróciłem i uderzyłem w krzyczącego Piotra. Potem był huk, uderzenie i trzy metry wody nade mną. Po wywrotce i restarcie, płynąłem na skrajnej 'oponce' i tutaj zaskoczenie, bo było dużo łatwiej. Genialne są te odjazdy na ostrych zakrętach, gdzie jedzie się jeszcze długo bokiem, a pozostali już jadą prosto. No i ta chwila konsternacji i zastanowienia na tym co się stanie jak lina się napręży - fantastyczna sprawa :)
Jak widać po takiej jeździe, można się tylko złapać za głowę.
Po tym wszystkim, obowiązkowe balety.
Niestety w weekend, w którym miałem okazję przebywać w ośrodku Deflin był co najmniej zimny. Cały ranek lało jak z cebra. Temperatura wody w jeziorze była dużo wyższa niż temperatura powietrza, dlatego kremy do opalania i okulary przeciw słoneczne okazały się tylko zbędnym balastem.
Tak mniej więcej wygląda ośrodek Delfin. Jak widać na zdjęciu pogoda nie nastrajała do spacerów.
Pierwszą rzeczą do której wsiadłem była motorówka. Z tego co opowiadał pan z czapką i białym daszkiem, łódź ta posiada silnik od Corvette'y i może śmigać z prędkością prawie 70 kilometrów na godzinę. Ponieważ wieść niosła, że siadając z tyłu łodzi jest się narażonym na przemoczenie przy ostrych zakrętach to profilaktycznie usiadłem z przodu - tam gdzie Karolina.
Podróż motorową łodzią jest naprawdę przyjemna, szczególnie na zakrętach, gdzie czuć jak siła dośrodkowa wgniata w fotel. Nie może być jednak idealnie i w momencie kiedy wysiadałem, zadowolony i suchy z łodzi, dostałem salwę wody z silnika skutera wodnego. Tak widocznie miało być, bo pomimo tego, że byłem cały mokry i musiałem się przebrać to okazało się, że woda jest naprawdę bardzo ciepła.
Właśnie ten szaleniec z lewej mnie opryskał.
A propos skuterów wodnych, to w tym wypadku, również jestem w lekkim szoku. Taki wodny 'motor' ma moc 250 koni mechanicznych i przyspiesza od zera do stu kilometrów w niecałe cztery sekundy. Lepiej nie uśmiechać się na starcie, bo pęd powietrza spowoduje, że uśmiech mimowolnie utrzyma się na twarzy do końca przejażdżki - czad!
Narty wodne to coś czego nie spróbowałem i żałuję, bo z brzegu wygląda fajnie, chociaż trochę nieporadnie.
Dla mnie osobiście hitem całego wyjazdu były tzn 'oponki'
Działa to na zasadzie, takiej że trzeba usiąść w oponie, mocno się złapać i dalej jest się ciągniętym za motorówką, trochę analogia do popularnego nad morzem 'banana'. Z opowieści osób, które już miały okazję pływać na 'oponkach' wynikało, że nie jest to prosta sprawa, prędkość z jaką się poruszają i uderzenia o fale powodują, że skaczę się na takiej 'oponce' lepiej od wyćwiczonej żaby. Ponadto, każdy kto już pływał na tym czymś, miał wspomnienia w postaci otarć i ogólnego potłuczenia.
Zapakowałem się w tą 'oponkę' i zacząłem słuchać wskazań kapitana motorówki. Tutaj pierwszy raz strach zajrzał mi w oczy. Kapitan opowiadał o tym, co zrobić w przypadku utraty przytomności, nudności itd.
Mój uśmiech to nie wyraz zadowolenia z zaistniałej sytuacji, a raczej porozumiewawczego konsensusu - czyli takie niepisane 'o fuck!'.
Na początku jest świetnie, przyspieszenie wgniata w 'oponkę' tak mocno, że trudno nie zrobić fikołka. Potem, zaczynają się schody, trafiło mi się miejsce w środku, dlatego każdy zakręt wiązał się wyskokiem i twardym lądowaniem na wodzie.
Prędkość wzrastała, a z każdym, kolejnym zakrętem było coraz trudniej się utrzymać. Woda z silnika waliła we mnie z taką siłą, że pozostawał tylko krzyk, więc krzyczałem podobnie jak moi współtowarzysze. W pewnym momencie wzniosłem się w powietrze, obróciłem i uderzyłem w krzyczącego Piotra. Potem był huk, uderzenie i trzy metry wody nade mną. Po wywrotce i restarcie, płynąłem na skrajnej 'oponce' i tutaj zaskoczenie, bo było dużo łatwiej. Genialne są te odjazdy na ostrych zakrętach, gdzie jedzie się jeszcze długo bokiem, a pozostali już jadą prosto. No i ta chwila konsternacji i zastanowienia na tym co się stanie jak lina się napręży - fantastyczna sprawa :)
Jak widać po takiej jeździe, można się tylko złapać za głowę.
Po tym wszystkim, obowiązkowe balety.