środa, 23 grudnia 2009

wtorek, 22 grudnia 2009

Młodzież w dresach na Onecie

Przed walką Pudzianowskiego i Najmana na forum Onetu wrzało. Większość dresów z blokowisk, doskonale orientuje się w tym jak komuś włożyć palec w oko czy walnąć z 'dyńki'. Gorzej z pisaniem i czytaniem - nawet programu telewizyjnego. Zaciekawił mnie komentarz niejakiego 'paździora' i cięta riposta innego z forumowiczów.

~paździor
Kedy Ta Walks i o kturej Pudzian wygra

~Czajnik
Ty zamiast oglądać walki naucz się poprawnej ortografii. .. Lepiej na tym wyjdziesz niż oglądanie dwóch mięśniaków walących się po gębach.

~jurand
w piontek o szustej :)

niedziela, 13 września 2009

Nas nie przekonają, że czarne jest czarne, a białe jest białe...

Chata Polska, os. Pod Lipami. Promocja kosmetyków.

"To jest naprawdę dobry krem!"
"Musi pani wiedzieć, że trzeba dobierać krem do ciała, a nie ciało do kosmetyku..."

Ja nic nie rozumiem, ale do pełnego ogłupienia brakował mi tylko...

"Polecam, Janet Kaleta"

Starorzecze Warty


Z szosy między Ragalinem a Ragalinkiem jest zjazd na leśną drogę prowadzącą do doliny starorzecza Warty. To co uderza w miejscu to drzewa, większość to zabytki przyrody. Pokrzywione, stare i spróchniałe w środku, tworzą nieco apokaliptyczny widok. Drugą rzeczą to zapach, połączenie trawy, stojącej wody i nutki jesieni, pomieszanej z dymem palonych liści z pobliskich zabudowań. Wraz z chłodnym jesiennym wiatrem i słońcem stanowią całość, którą bardzo lubię.







Drzewa, tylko kilka z tych najciekawszych.









A to ciekawe, drzewo na zdjęciu poniżej ma problemy, więc ludzie nie zastanawiając się długo pomogli mu betonem. Zastanawia mnie czy warto coś takiego robić, na siłę ratować już i tak martwe drzewo.



Kilka kilometrów od mojego domu w Bydgoszczy, w głębokim lesie było takie dziwne miejsce. Znajdował tam się stary konar dębu, pusty w środku. Miejsce to było praktycznie niedostępne, a prowadził do niego jedynie ślad wygnieciony na mchu. Ślad ten zostawiała pewna sędziwa wiekiem pani, która urządziła we wnętrzu tego konaru kapliczkę i praktycznie codziennie odwiedzała to miejsce, sprzątając, przynosząc kwiaty i modląc się. Jak byłem młody i gnuśny to czasem podglądałem tą kobietę. Zawsze po modlitwie zostawiała pod obrazkiem krótki liścik. Gdy odchodziła to czytałem co napisała i odkładałem liścik w to samo miejsce. Prosiła w nim o zdrowie dla kogoś tam, o to żeby jej starczyło, żeby kupić coś tam wnukowi, żeby ...Zbyszek z Olą się nie tłukli tylko żyli w zgodzie itp... Potem 'głąby' z mojego osiedla zniszczyli kapliczkę, powodując tym samym dramat w życiu tej kobiety. Zatem lepiej zostawić takie miejsca w stanie takim jak się zastało i nie wnikać głębiej.



Jakość zdjęć z mojego aparatu jest niczym gra polskiej reprezentacji w piłce nożnej ze Słowenią, mam jednak nadzieje, że udało się pokazać kilka ciekawych faktur i struktur dostępnych w dolinie starorzecza Warty.











I jeszcze kilka innych fotek.



"Dlaczego nikt mnie nie lubi? Dlaczego ludzie korzystają, ze Śledzika na n-k? Dlaczego nasi znowu przegrali? Leo mówił, ze będzie international level.. I w ogóle chce mi się płakać..."



Panowie, panowie, kultury trochę...





Pasja, kto ją zrozumie?



Depresja, dotyka każdego.



* zdjęcie nie jest mojego autorstwa

Znośne miejsce, tak na jedną wizytę.

piątek, 11 września 2009

Joke

W liście przebojów Marka Niedźwieckiego po 21:30 pojawia się Alina Dragan, która opowiada o tym czego się słucha w Holandii. Grzeje mnie niemiłosiernie i pewnie większość słuchaczy też, to czego słucha się w Holandii, większość czeka na opowieści o np. grzybobraniu i oczywiście dowcip. Ostatnio rozśmieszył mnie ten:

- Kochanie, chciałbym iść dzisiaj na mecz z kolegami, potem może kręgle i do pobliskiej knajpki...
- Aaa, idź, idź. Ja Cię przecież za rogi nie trzymam...



Btw. fajnie Marek i Alina potrafią się cieszyć życiem, zbieraniem kurek na jesień, pleceniem naszyjników, itp. Coś niedoścignionego.

poniedziałek, 7 września 2009

Urlop


Był wtorek, grubo po północy. Zasypiałem ze słuchawkami na uszach, grzejąc się po ponad godzinie siedzenia i wpatrywania się w niebo nad Rusałką. Byłem spokojny i wyciszony. Każdy dźwięk wydobyty kiedyś spod dłoni Alexandre Desplata i utrwalony na ścieżce do Malowanego Welonu docierał do mojego umysłu najgłębiej jak tylko mógł, powodując przyjemne ciarki na plecach oraz przywołując miłe wspomnienia czasów, gdy pierwszy raz je usłyszałem. Mogłem sobie na to wszystko pozwolić, bo wiedziałem, że tej nocy nigdzie mi się nie spieszy, niczego nie muszę zrobić, żadnej ze spraw zawodowych nie muszę przemyśleć, bo już następnego dnia miałem pierwszy od wielu miesięcy dzień wolny - urlop :) (tak to się pisze?) I to cały dzień! Pięknie!

...

Jakby ktoś olbrzymowi golił brodę z dupy, żesz ja pierdolę! Kretyn goli trawnik golareczką na kiju, chyba do golenia.

To słowa Adasia Miałczyńskiego z filmu Dzień Świra, które idealnie wpasowują się w moją pierwszą myśl o ...7:45 rano w dniu mojego upragnionego dnia wolnego.

Całą wiosnę i całe lato pod moim oknem leniwie rosły sobie chwasty i trawa, a te grzmoty peruwiańskie musiały wziąć się za strzyżenie trawnika, akurat teraz!



Tym? Tą?


piątek, 28 sierpnia 2009

czwartek, 27 sierpnia 2009

Dziewicza Góra - nocą

Ta myśl, dręczyła mnie od kilku dni. Wiedziałem, że to w końcu zrobię. Po północy pojechałem na Dziewiczą Górę. Wjechałem rowerem na szczyt, postanowiłem zjechać. Przednie światła oświetlały tylko część trasy, a wertepy powodowały, że drogę postrzegało się w stroboskopowy sposób. Praktycznie nic nie widziałem, czułem tylko jak adrenalina uderza w skronie, powodując, że czas na każdą reakcję był akceptowalny. Prędkość z jaką zjeżdżałem oscylowała w okolicach 38km/h. Na końcu ścieżki jest sypki piasek, czułem jak grzęzną koła, jak tracę kontrolę nad rowerem. Przez moją głowę przebiegały te wszystkie ważne myśli, które dręczą mnie codziennie. Gdy na dole zsiadłem z roweru to nie mogłem ustać w miejscu. Wszytko było wyostrzone, serce biło z zawrotną prędkością. Cało moje ciało pulsowało. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, nie potrafię wytłumaczyć tego braku emocji.

K.C.N.

Ostatnio na jednym z for, ktoś napisał posta:

"Co oznacza skrót K.C.N?"

Dodam tylko, że forum dotyczyło czegoś dziwnego i niezrozumiałego co powszechnie nazywane jest uczuciem między kobietą (element nieprzewidywalny) i mężczyzną (element przewidywalny)

Rozśmieszyły mnie odpowiedzi dekodujące skrót :)

Ci nadgorliwy, tłumaczyli to zapewne z rozmarzonymi oczyma, otoczenie blaskiem świec.


1. może:kocham Cię nieobliczalnie/kocham Cię nieodwołalnie.
~kleo dzisiaj, 19:04

2.
kiedy cie napotkam
~jakiesz szyfry dzisiaj, 19:29


3. Kocham Cie Nosku
~to ode mnie:) m...dzisiaj, 19:55

Jeden z postujących popłynął po całej rozciągłości i spłodził:

4. Kocham Cię Nadal/Nocą/Nieznośnie/Niezmiernie ...
... Niebiańsko/Naturalnie/Namacalnie/Nieobliczaln ie Namiętnie/Notorycznie/Nabożnie/Nadaremnie/ Niemądrze/Nagannie/Nadmiernie/Nowocześnie/ ...
nie/Nowocześnie/ ...

~nieostrożnie dzisiaj, 19:23

Ci obdarzeni poczuciem humoru zaproponowali to:


5. Koniunktury Czas Nadszedł ;))
~dobrze? dzisiaj, 18:57

Kto Cię Nielubi ?
~1prorok dzisiaj, 19:44


6. Kradzież części natłokowych
~Doda dzisiaj, 20:11

7. kopne cie niedlugo
~tyle znaczy dzisiaj, 19:44

No i mój faworyt, trudno mi przekleić bo ciągle się śmieje :)

8.
Komu Ciągnik Nawalił?

~1prorok dzisiaj, 20:23

piątek, 14 sierpnia 2009

Perseidy

Zawsze punktualne, czasem dziwne i niezwykłe, a stare baby na Podkarpaciu mówią nawet, że spełniają najskrytsze życzenia.



Perseida - ona. Prawda, że piękna?

środa, 29 lipca 2009

Popuszczanie


Wracałem z Tomkiem z pracy, rozmawialiśmy o pierdach związanych z nagłym hamowaniem. W pewnym momencie Tomek powiedział coś nieoczekiwanego :P

Tomek: "Zawsze jak patrzę we wsteczne lusterko to popuszczam."

?
[myśli]

Kasownik

Na siłownię, którą chodzę, przychodzą kolesie, którzy wyciskają kilkakrotnie więcej niż ważę. Najbardziej skrajnym przepadkiem jest kolega Kasownik. Gość nie ma zębów na przedzie (stąd ksywka) i waży tak na oko 200kg. Generalnie unikałem tych gości, aż do wczoraj. Robiłem sobie jakieś ćwiczenia. W pewnym momencie podszedł do mnie ów Kasownik i powiedział miłym głosem - "Widzimy, że przychodzisz tutaj od kilku miesięcy, ale źle ćwiczysz" Podeszli do mnie pozostali i zaczęli pokazywać co i jak. Jeden z nich, zaproponował tzn. "martwy ciąg", nałoży mi prawie 50kg na sztangę i poprosił, żebym wykonał ćwiczenie. Wcześniej kilka razy pokazał co i jak. Zrobiłem ćwiczenie dziesięć razy. Wtedy kark, równie miłym głosem powiedział "A teraz wypad do domu". Oburzyłem się, ze dlaczego, przecież dopiero przyszedłem. Kark powiedział, że jutro i tak nie będę mógł się podnieść. Miał rację, następnego dnia rano szedłem na czworakach do łazienki :)

Krasicki miał rację pisząc "Nie sądź nikogo po minie, Bo się w sądzeniu poszkapisz" ;)

Klucz

Poszedłem pomachać na siłownię. Gdy już zrobiłem, co zrobić miałem, poszedłem się przebrać do szatni. Przez przypadek włożyłem kluczyk do nie swojej szafki i przekręciłem. Klucz się zaciął. Kręciłem w prawo w lewo, próbowałem wyciągnąć ten pieprzony kluczyk. Po kilkudziesięciu minutach, zaczynałem się poddawać. Musiałem iść do recepcji i powiedzieć co się stało. Z tym był trochę problem, bo nie wiedzieć, dlaczego w recepcji siłowni, pracują ..modelki. Za każdym razem, gdy idę na siłownie to siedzi inna laska, zawsze wyglądająca jak z okładki Cosmopolitan. Poza tym, kręcą się tam zawsze karki z sekcji rugby, a rozmowy w recepcji są na poziomie:

Recepcjonistka: "Wow, a Wy tak w burzy gracie, nie boicie się?"
Kark: "No wiesz mała, to jest pierwsza liga, to nie gra dla chłopczyków"

Czad :D

No trudno, poszedłem do recepcji:

Ja: "Mam problem, włożyłem kluczyk do nie swojej szafki i się zaciął"
Recepcjonistka: "Jak włożyłeś kluczyk do innej szafki?"

(Karki zaczęli się przysłuchiwać, czułem się jak idiota)

Ja: "Bo się pomyliłem"
Recepcjonistka: "Jak się pomyliłeś?"

(fuck! - w myślach)

Ja: "Pomyliłem się i włożyłem w inną szafkę, zaciął się i nie mogę wyjąć"
Recepcjonistka: "Ale po co wkładałeś klucz w nie swoją szafkę?"

(fuck! fuck! fuck! - w myślach)

Jeden z karków wstał i powiedział, że wyciągnie klucz. Poszedłem za nim, kark podszedł do szafki, załapał za klucz, przekręcił i wyciągnął (fuck!)

Strzeliłem od niechcenia:

Ja: "Dzięki..."
Kark: "Spoko, nie przejmuj się..."

Czułem się jakby mi dał po twarzy. "Dżizas, kurwa ja pierdole"

Wyzwanie

Była niedziela, pojechałem przejechać się na rowerze. Stałem sobie spokojnie nad Maltą, patrząc bezmyślnie na fontannę. Po chwili podjechał do mnie koleś na rowerze, ubrany tak, jakby zaraz miał startować w zawodach. Zapytał się, czy nie chciałbym się z nim przejechać. Ale w taki sposób, ze on będzie jechał, a ja mam mu dotrzymać kroku. Zgodziłem się bo i tak chciałem gdzieś pojechać.

Jechałem ledwo żywy za tym fagasem, ponad dwie godziny, po chaszczach, kałużach, pisku i ...drutach. Dojechaliśmy, aż do Pobiedzisk. Myślałem, że zejdę na tej trasie, gość cisnął niemiłosiernie. W Pobiedziskach ledwo żyłem, ale żeby sobie nie myślał to zaproponowałem, żeby teraz on dotrzymał mi kroku :D

Porobiłem go w puszczy Zielonki. Machnął ręką i się zatrzymał - bezcenne :)

Coś za coś. Następnego dnia czułem się jakby mnie przejechał tramwaj - nigdy więcej takich akcji!

Romantyk

To naprawdę zagadkowe, w jaki sposób kobiety dobierają partnerów.

Stałem spokojnie w kolejce w Piotrze i Pawle. Wyłożyłem chlebek i itp.

Przede mną stała para. Ich dialog wyglądał mniej więcej tak:

Ona: "Bo wiesz Marian ja to lubię chodzić do kina. Najbardziej na komedie romantyczne, zawszę płacze"
On: "Ja lubię takie filmy, gdzie kurwa rozumiesz, trzeba pomyśleć. Wychodzisz z kina i chuj, myślisz w chuj"
Ona: "Jak to?"
On: "No wiesz, myślisz w chuj"
Ona: "hihi"

Dramat.

piątek, 24 lipca 2009

Trochę o informatykach

Mam czasem wrażenie, że informatykowi blisko jest do Pasztuna. Jest dumny z tego co robi, przesiaduje przez długi czas w jednym miejscu, o kobietach wie, że istnieją, chodzi obładowany gadżetami, źle się ubiera i potrafi przez całą noc farmazonić o rzeczach, które są ciekawe tylko dla niego i jemu podobnych. Mówi się też, że informatycy są nudni i notorycznie nie mają czasu. Złośliwi ludzie umieszczają nawet w internecie, zdjęcia tego typu, podpisując je "Impreza u informatyków"



Lub inne opisujące styl życia informatyka...



Skandal!

Tak naprawdę to odsetek nudnych osób wśród informatyków jest porównywalny do tego właściwego do innych zawodów. Co do braku czasu to już gorzej. Prawdopodobnie wynika z tego, że nie jest dziedzina nauki, której przedmiotem jest obiekt namacalny. Problem można sobie zobrazować na przykładzie. Jeśli inżynier budownictwa ma problem z pustakiem to może go wziąć, pomacać i stwierdzić wręcz ogranoleptycznie, gdzie jest problem. W informatyce jest inaczej, pracuje się na kodach, pewnych ontologiach i na różnych poziomach abstrakcji, które można ogarnąć tylko wtedy, kiedy potrafi się myśleć abstrakcyjne, a to już nie takie łatwe jak ...pomacać pustaka. Stąd, rozwiązywanie problemów jest dużo trudniejsze i wymaga większego nakładu czasu. Mnogość problemów z którymi musi się zmierzyć w pracy, dodatkowo powoduje pewne schorzenie zawodowe - stoicki spokój i przesadną cierpliwość. Przydaje się, gdy się stoi w kolejce w warzywniaku, gorzej w życiu, gdzie czasem trzeba komuś powiedzieć, żeby spadał...

Dla nieświadomych społecznie i technicznie, którzy naglę się oburzyli i zaczną krzyczeć "No jak! A drukarki nie może dotknąć i naprawić!?" Odpowiem krótko - douczcie się grzmoty peruwiańskie. Informatyk - programista, projektant czy architekt systemowy to nie koleś od drukarek! Tak gwoli ścisłości :)

Wszystkie wyżej wymienione myśli są powierzchowne, mogą mieć pewien wpływ na to kim jest informatyk. Jak się tak dobrze przyjrzeć to problem leży, gdzie indziej. Pasja i misja to słowa klucze, które determinują działania informatyka. Tutaj tkwi sedno. Tworząc nawet najbardziej wyrafinowane systemy, które mają posłużyć setką tysięcy ludzi, co chwilę napotyka się na jakąś słabą ludzką myśl, funkcjonalność, która posłuży bardziej wydajnej pracy, zarabianiu pieniędzy, biznesowi. To słabe, bo nie powinno się wkładać dużej części swojego życia jaką jest praca w coś co ma na celu zarabianie pieniędzy. Drugą sprawa to świadomość mechanizmów, które funkcjonują na świecie. Kiedy przeczytałem "Samotność w sieci" byłem spocony i nie mogłem zasnąć. Zafascynowało mnie tworzenie algorytmów analizujących kody DNA ...teraz po kilku latach wiem, że stworzenie lekarstwa na raka jest problemem informatycznych, obliczeniowy i że problem ten został dawno rozwiązany. Dlaczego nie ma jeszcze lekarstwa na raka? Równie dobrze można zapytać o to co było celem wojny w Iraku. Właśnie ta świadomość jest zabójcza.

Medycyna, gdybym mógł zrestartować swój żywot, to właśnie wybrałbym tę drogę. Tylko medycyna i nauki medyczne określiły właściwie swój cel. Jedyny słuszny, jedyny, który stawia dobro człowieka na piedestale.

Z perspektywy osoby nie związanej z medycyną, zawsze będzie zagadką to co czuje chirurg, po kilkonastogodzinnej operacji obcego człowieka. Co czuje kardiolog, który bez fochów, wstaje o piątej rano, żeby pojechać na izbę przyjęć. Informatyk nigdy się tego nie dowie, a większość z nas nie wstanie o piątej rano, żeby naprawić błąd w systemie, a jeśliby wstał to kląłby niemiłosiernie.

Pozostaje przemilczeć i nie myśleć o tym.

niedziela, 28 czerwca 2009

Kiekrz


Dojechać rowerem z Poznania nad jezioro Kierskie jest dość łatwo. Licząc od parku Cytadela to niecałe 20 kilometrów. Jadąc z Poznania do Kiekrza mija się kilka ciekawych miejsc, a całą droga obfituje w jeziora, strumyki, górki i ...komary.

Trasa zaczyna się na Sałaczu, a konkretnie w najładniejszym moim zdaniem parku w Poznaniu, czyli w parku Sołackim.





Dalej, jedzie się w pobliżu obiektów Olimpii w stronę jeziora Rusałka. Mam co do Rusałki mieszane uczucia. Z jednej strony nie darzę tego miejsca sympatią, bo kojarzy mi się z grzmotami peruwiańskimi w błyszczących dresach, którzy wrzucili mi aparat do wody, razem zresztą ze mną, ale też z wielogodzinnym bieganiem i ogromnym wysiłkiem, bólem mięśni, potem i krystalizującej się na mojej twarzy szczypiącej soli. Poza tym po ścieżce wokół Rusałki, ludzie jeżdżą konno. To skutkuje tym, że jak się jedzie bardzo szybko rowerem w półmroku to można wyłapać na przednie koło końskiego "placka". Muszę przyznać, że nie jest to fajne uczucie :P. Z tej pozytywnej strony to mam z tego miejsca bardzo dużo miłych wspomnień. Głównie związanych z fotografią, takich jak czatowanie co ranek w sitowiu i polowanie na zimorodka (strasznie uparte stworzenie), czy podpuszczanie mrówek tak, żeby chodziły zgodnie z pomysłem na zdjęcie. Niby takie głupoty, jednak tak pochłaniały myśli, że problemy i stres życia codziennego znikał już po paru chwilach. Dodatkowo, wczesnoporonne przesiadywanie w chaszczach nad jeziorem, pozwala poznać naprawdę fantastycznych ludzi, zazwyczaj starych rybaków, którzy często przeżyli niezwykłe życie i są w stanie sprowadzić Cię na ziemie w kilku zdaniach. Warto było z nimi rozmawiać i czasem posłuchać.



Z Cytadeli do pomostu na Rusałce jest około siedem kilometrów. W dalszej drodze należy kierować się w kierunku Strzeszynka. Droga prowadzi mniej więcej takimi ścieżkami.



Warto zaopatrzyć się w okulary, nie wiem dlaczego, ale o tej porze fruwa, pełno czegoś takiego małego, czarnego i brzydkiego.



Z nad Rusałki do Strzeszynka jest prawie 7 kilometrów. To sporo i jazda jest trochę nudna, szczególnie, gdy jechało się tamtędy wiele razy. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie zrobić sobie zdjęcie jadąc na rowerze. Odpowiedź brzmi - nie jestem w stanie zrobić sobie zdjęcia jadąc na rowerze ;)



Jezioro w Strzeszynku mimo tego, że jest małe to ma swój urok, a plaże i restauracje jak na tak małe jezioro, są naprawdę fajne.







A teraz zagadka! Co na plaży w Strzeszynku robi facet z dzieckiem, żoną i z ...DVD?



Strzeszynek to był przedostatni przystanek przed Kiekrzem. Droga ze Strzeszynka do Kiekrza jest fajna, bo wysypana drobnymi białymi kamieniami, czyli czymś po czym jeździ mi się wybitnie dobrze.



Przed Kiekrzem jest przejazd kolejowy. Obok jest pole chwastów, przy odrobinie wyobraźni Prowansja jak się patrzy. Chwilę później na słuchawkach Streitenfeld ;)





Dojechałem nad jezioro w Kiekrzu, jak widać na zdjęciu jest dość duże. Przebywanie nad jeziorem w jednym miejscu okazało się praktycznie niemożliwe. Roje komarów nacierały z każdej strony, więc odpuściłem sobie podziwianie widoków i pojechałem dalej.



Wzdłuż jeziora prowadzi asfaltowa ścieżka, która co chwilę zahacza o plażę oraz budki z lodami i ...kebabem.



Nie bardzo chciało mi się zatrzymywać na którejś z tych plaż z uwagi na komary, jednak na jednej warto było się zatrzymać.



Jadąc do końca tą ścieżką wyjeżdża się na Dąbrowskiego, co było, przynajmniej dla mnie sporym zaskoczeniem.

Reasumując, warto psiknąć się czymś na komary i wybrać się w trasę Poznań - Kiekrz. To zaledwie 20 kilometrów, czyli akurat na popołudnie, a można zobaczyć wiele ciekawych miejsc.

Koniecznie na rowerze.




środa, 24 czerwca 2009

Duke Ellington & John Coltrane - In a Sentimental Mood

Są takie utwory, które usłyszy się, gdzieś przypadkiem i momentalnie przechodzą Cię ciarki po plecach. Po czasie, ciągle pamiętasz tą melodię i sytuację w jakiej ją usłyszałeś. Maria Peszek powiedziałaby może, że jarzą się i parzą jak druciki z miedzi. Zapadają w pamięci na zawsze i gdy tylko sobie przypomnisz melodię czy motyw z tego utworu to przypomina Ci się cała, często miła sytuacja. To działa trochę tak jak tłumaczą szamani od NLP - pokaż komuś świąteczną ciężarówkę Coca-Coli, a z pewnością się uśmiechnie. Nie możną mieć na własność szczęścia, więc dobrze, że są chociaż wspomnienia i utwory z którymi się kojarzą. Abstrahując już od wspomnień, "In a Sentimental Moods" Duka Ellingtona i Johna Coltrane jest po prostu genialny. Ten utwór usłyszałem ponad cztery lata temu w mojej ulubionej kawiarni Behemot w Poznaniu, urzekł mnie momentalnie. Żałowałem przez długi czas, że nie zapytałem wtedy o wykonawcę. Potem, usłyszałem "In a Sentimental Moods" w taksówce, wracając późno w nocy, po wejściu do mieszkania, szukałem tego kawałka prawie do rana, opisując na forach, melodię i wymieniając instrumenty, niestety bez skutku. Jakiś czas temu, stojąc w kolejce do kibelka w Dragonie poznałem Joannę, pogadaliśmy chwilę o muzyce, która właśnie leciała i poszliśmy załatwić sprawy, w kontekście których staliśmy. Po jakimś czasie ponownie spotkałem Joannę, znowu w Dragonie. Pograliśmy w piłkarzyki i zaczęliśmy rozmawiać - tylko o muzyce. Przez kolejne kilka "dragonowych wieczorów" spotykałem Joannę, która ciągle mi wypominała, że nie znam John Coltrane. Bez przerwy namawiała "Posłuchaj Johna Coltrane - jest genialny" Przestałem chodzić do Dragona i wszystkie te rozmowy i John Coltrane poszły w niepamięć. W niedzielne południe zazwyczaj słuchał audycji "Siesta - Muzyka Świata" prowadzonej przez Marcina Kydryńskiego w radiowej Trójce i właśnie podczas tej audycji w przerywniku była reklama Polityki z płytą Johna Coltrane. Pomyślałem wtedy "Aaaa, Coltrane!" i poleciałem po Politykę. Sam sposób grania Johna Coltrane na saksofonie wydał mi się znajomy. Poszukałem trochę na necie i przypadkiem trafiłem właśnie na recenzję płyty Duke Ellington & John Coltrane, klikałem w próbki utworów, aż w końcu trafiłem na pierwszy utwór z tej płyty. Boskie 4 minuty i 14'scie sekund "In a Sentimental Moods"


"In a Sentimental Moods" To dla mnie kwintesencja jazz'u. Prosty, przewodni motyw Duka Ellingtona otaczany i rozbudowywany przez Johna Coltran'a. Sama melodia, wyznaczona prostym, fortepianowym tematem Ellingtona, trochę tak od niechcenia, ale zaczepna i mająca coś takiego wyjątkowego, synchronizującego się z rytmem organizmu. Coś, co powoduje, ze wyobrażasz sobie w myślach koncert i czujesz tą melodię tak prostą i tak genialną.


Już jest za późno, żeby usłyszeć Duke Ellingtona i Johna Coltrane wykonujących na żywo "In a Sentimental Moods" - pomimo tego dopiszę ich koncert do swojej krótkiej listy marzeń.

Panie i panowie, czapki z głów - Duke Ellington & John Coltrane - In a Sentimental Mood

http://w151.wrzuta.pl/audio/0fmgbh9rrSR/duke_ellington_john_coltrane_-_in_a_sentimental_mood

Bilard i piłkarzyki

Już był czas najwyższy, żeby zagrać w bilarda. Witoldo po przejechaniu Europy wzdłuż i wszerz, wreszcie pojawił się w Poznaniu, więc była okazja, żeby spotkać się w klasycznym składzie na partii bilarda. Z Witoldem nie tylko pracowałem w niezwykle nudnym projekcie telekomunikacyjnym, ale też mieszkałem w jednym z najokropniejszych miejsc w Poznaniu, czyli na ulicy Rybaki. Klasycznie spóźniłem się razem z Tomkiem na umówioną godzinę. Do czasu naszego przybycia, Michał i Witoldo rozegrali już kilka partii, co mogło sugerować ich dobrą formę. Tego dnia fizycznie i psychicznie byłem wydymany, co skutkowało tym, że co chwilę łapałem się na tym, że wpatruje się w jeden punkt i myślę ...sam nie wiem o czym.

Chwyciłem kij i podszedłem do stołu, miałem wybitną ochotę, żeby w coś przypierdo... przyłożyć. Rozbijanie bil świetnie się do tego nadawało.



Z Tomkiem reprezentujemy podobny poziom, dlatego przynajmniej dla nas gra była zacięta. Potem przyszła kolej na Witoldo, jak widać gra ze mną bardzo go cieszyła



Poskładał mnie w kilka minut. Kolejna gra i kolejna porażka - tym razem zniszczył mnie Michał.



Tomek, bo spędzeniu roku na fotografii, przestawiał mi coś nieustanie w aparacie i robił foty na prawo i lewo.



Ta fioletowa bila na samym szczycie trójkąta od kilku spotkań, nazywana jest pieszczotliwie - adwentową. I tutaj nowość, bo Tomek wyczaił, że to nie adwentowa, tylko wielkopostna.



Dłoń, kij i bile.



Zmęczony człowiek i Michał



Końcówka kija i biała bila. Z tyłu widać sukno stołu (wiem, że to oczywiste, co przedstawia zdjęcie, ale niezwykle śmieszy mnie, gdy ktoś opisuje to co jest na zdjęciu. To trochę tak, jak pokazywać napisy w teledysku czy filmie, zakładając, ze widz nie rozkmini o co chodzi, więc jeśli uważasz, że to wybitny nietakt, prostactwo i bzdura to chętnie przybiję Ci piątkę ;) ).




Po zakończeniu gry, Witoldo powiedział, że musi spadać do Muchos Patatos na kurs salsy, Michał dostał dyspensę do 24'tej od żony, więc również wybraliśmy się do Muchos Patatos, zobaczyć jak Witoldo śmiga po parkiecie. Staram się unikać takich miejsc jak Muchos Patatos czy Cuba Libre bo drażnią mnie przychodzące tam młotki w białych sweterkach, którzy jako dobrą zabawę rozumieją podrywanie lasek. W ten dzień było jednak w tym względzie spokojnie. Podoba mi się salsa, jest prosta i właściwie wystarczy nauczyć się kilku kroków, reszta przychodzi razem z muzyką. Witoldo czarował na parkiecie. Zaraz przy wejściu do Muchos Patatos stoi stół do piłkarzyków, czyli gry, która pomimo swej bezsensownej idei, gram z pasją - codziennie.

Zagraliśmy dwanaście razy, były emocje, krzyki, rywalizacja, kłótnie w zespołach i teksty w stylu "Musimy się wziąć w garść", "Nie możemy przegrać", "Do boju Polsko..." - świetnie!

Muchos Patatos - świetne miejsce tzn. świetny stół. ;)