środa, 24 czerwca 2009

Bilard i piłkarzyki

Już był czas najwyższy, żeby zagrać w bilarda. Witoldo po przejechaniu Europy wzdłuż i wszerz, wreszcie pojawił się w Poznaniu, więc była okazja, żeby spotkać się w klasycznym składzie na partii bilarda. Z Witoldem nie tylko pracowałem w niezwykle nudnym projekcie telekomunikacyjnym, ale też mieszkałem w jednym z najokropniejszych miejsc w Poznaniu, czyli na ulicy Rybaki. Klasycznie spóźniłem się razem z Tomkiem na umówioną godzinę. Do czasu naszego przybycia, Michał i Witoldo rozegrali już kilka partii, co mogło sugerować ich dobrą formę. Tego dnia fizycznie i psychicznie byłem wydymany, co skutkowało tym, że co chwilę łapałem się na tym, że wpatruje się w jeden punkt i myślę ...sam nie wiem o czym.

Chwyciłem kij i podszedłem do stołu, miałem wybitną ochotę, żeby w coś przypierdo... przyłożyć. Rozbijanie bil świetnie się do tego nadawało.



Z Tomkiem reprezentujemy podobny poziom, dlatego przynajmniej dla nas gra była zacięta. Potem przyszła kolej na Witoldo, jak widać gra ze mną bardzo go cieszyła



Poskładał mnie w kilka minut. Kolejna gra i kolejna porażka - tym razem zniszczył mnie Michał.



Tomek, bo spędzeniu roku na fotografii, przestawiał mi coś nieustanie w aparacie i robił foty na prawo i lewo.



Ta fioletowa bila na samym szczycie trójkąta od kilku spotkań, nazywana jest pieszczotliwie - adwentową. I tutaj nowość, bo Tomek wyczaił, że to nie adwentowa, tylko wielkopostna.



Dłoń, kij i bile.



Zmęczony człowiek i Michał



Końcówka kija i biała bila. Z tyłu widać sukno stołu (wiem, że to oczywiste, co przedstawia zdjęcie, ale niezwykle śmieszy mnie, gdy ktoś opisuje to co jest na zdjęciu. To trochę tak, jak pokazywać napisy w teledysku czy filmie, zakładając, ze widz nie rozkmini o co chodzi, więc jeśli uważasz, że to wybitny nietakt, prostactwo i bzdura to chętnie przybiję Ci piątkę ;) ).




Po zakończeniu gry, Witoldo powiedział, że musi spadać do Muchos Patatos na kurs salsy, Michał dostał dyspensę do 24'tej od żony, więc również wybraliśmy się do Muchos Patatos, zobaczyć jak Witoldo śmiga po parkiecie. Staram się unikać takich miejsc jak Muchos Patatos czy Cuba Libre bo drażnią mnie przychodzące tam młotki w białych sweterkach, którzy jako dobrą zabawę rozumieją podrywanie lasek. W ten dzień było jednak w tym względzie spokojnie. Podoba mi się salsa, jest prosta i właściwie wystarczy nauczyć się kilku kroków, reszta przychodzi razem z muzyką. Witoldo czarował na parkiecie. Zaraz przy wejściu do Muchos Patatos stoi stół do piłkarzyków, czyli gry, która pomimo swej bezsensownej idei, gram z pasją - codziennie.

Zagraliśmy dwanaście razy, były emocje, krzyki, rywalizacja, kłótnie w zespołach i teksty w stylu "Musimy się wziąć w garść", "Nie możemy przegrać", "Do boju Polsko..." - świetnie!

Muchos Patatos - świetne miejsce tzn. świetny stół. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz