Była niedziela, pojechałem przejechać się na rowerze. Stałem sobie spokojnie nad Maltą, patrząc bezmyślnie na fontannę. Po chwili podjechał do mnie koleś na rowerze, ubrany tak, jakby zaraz miał startować w zawodach. Zapytał się, czy nie chciałbym się z nim przejechać. Ale w taki sposób, ze on będzie jechał, a ja mam mu dotrzymać kroku. Zgodziłem się bo i tak chciałem gdzieś pojechać.
Jechałem ledwo żywy za tym fagasem, ponad dwie godziny, po chaszczach, kałużach, pisku i ...drutach. Dojechaliśmy, aż do Pobiedzisk. Myślałem, że zejdę na tej trasie, gość cisnął niemiłosiernie. W Pobiedziskach ledwo żyłem, ale żeby sobie nie myślał to zaproponowałem, żeby teraz on dotrzymał mi kroku :D
Porobiłem go w puszczy Zielonki. Machnął ręką i się zatrzymał - bezcenne :)
Coś za coś. Następnego dnia czułem się jakby mnie przejechał tramwaj - nigdy więcej takich akcji!
Jechałem ledwo żywy za tym fagasem, ponad dwie godziny, po chaszczach, kałużach, pisku i ...drutach. Dojechaliśmy, aż do Pobiedzisk. Myślałem, że zejdę na tej trasie, gość cisnął niemiłosiernie. W Pobiedziskach ledwo żyłem, ale żeby sobie nie myślał to zaproponowałem, żeby teraz on dotrzymał mi kroku :D
Porobiłem go w puszczy Zielonki. Machnął ręką i się zatrzymał - bezcenne :)
Coś za coś. Następnego dnia czułem się jakby mnie przejechał tramwaj - nigdy więcej takich akcji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz