W ramach słynnego, trzyliterowego projektu odbyła się impreza integracyjna, która miała również na celu podnieść morale w zespole. Główną atrakcją 'eventu' były wyścigi na torze gokartowym World Karts w dawnym Kinepolis.
Najpierw podchodzi się do komputera przy kasie, gdzie wpisuje się swoje dane osobowe, pseudonim i strzela sobie fotkę, która potem jest wyświetlana na monitorach. Potem, łysawy gostek wystawia kwity, wydaje kombinezon, kominiarkę i kask, po czym śmiga się do szatni.
Gdy już wszyscy się przebrali i dostatecznie nagrzali żeby się ścigać, zostaliśmy przeszkoleni z flag. Flag, które mogą pojawić się na torze jest kilka, a najciekawsza z nich to czarna, która oznacza dyskwalifikację i karencję w wyścigach od "tygodnia do końca życia". Szkolenie prowadził człowiek, który mówiąc lekko wrzeszczał i na każdym kroku starał się pokazać jaki jest męski. Zawsze mnie śmieszą tacy leszcze. Już mnie nawet kusiło, żeby powiedzieć mu "Oh, żeby mój Roman był taki..."
Usiadłem za kierownicą, 'Męski' włączył silnik. Pojawiła się lekka trema i zdenerwowanie. To był mój drugi raz na gokartach ale mimo to emocji było wiele, fajnych emocji. Pierwsze kółka pojechałem asekuracyjnie, przejeżdżając je z czasem czysto paraolimpijskim. Potem już grzałem ile tylko można było wycisnąć z gokarta
Po drugiej turze pojawiły się pewne znaczące wnioski co do osiągów poszczególnych bolidów. Najmocniejsze są gokarty z numerem 1, 13, 15. Dlatego, warto się właśnie na nie załapać.
W ostatnim wyścigu brał udział Jędrzej, który wcześniej uparcie twierdził, że wyścig bez kraks lub karamboli jest słaby. Przyglebił w kogoś już na drugim okrążeniu, zaraz po zjeździe z prostej. Na nieszczęście jechałem za nim i również w niego delikatnie uderzyłem. Obróciło mnie bokiem i wtedy pojawił się strach w moich oczach, na pełnej prędkości zmierzał w moim kierunku gokart. Pomyślałem, że to już mój koniec, że właśnie tu na torze zejdę, że jakie to piękne i bohaterskie, że będą mnie wspominać "Tomek, tak pamiętam zszedł na torze podczas wyścigu". Kiedy już kończyłem godzić się z życiem, wybaczać wrogom, pisać pożegnalne sms'y do białogłów, poczułem uderzenie. Najpierw o kierownice, potem o bandę a na koniec o siedzenie. I tu zaskoczenie, bo nic mi się nie stało i dalej było fajnie.
Dałem ciała na tych wyścigach. Byłem dopiero 9'ty z czasem 29,567 sekundy. Lipa i osobisty dramat. Wygrał Przemo, zwany pieszczotliwie 'Cwaniakiem'. Tak czy inaczej "stówka" dla Przema się należy.
Tyłek. To hasło klucz następnego dnia. Boli, i jest to ból tych mięśni o których wcześniej nie miało się pojęcia. Ta niezwykle ważna część ciała w życiu informatyka (Bez insynuacji proszę! Chodzi o siedzący tryb pracy.) boli i nie można wysiedzieć dłużej niż pół godziny.
Reasumując, świetna zabawa i dużo emocji. Polecam tym, którzy nie byli.
Najpierw podchodzi się do komputera przy kasie, gdzie wpisuje się swoje dane osobowe, pseudonim i strzela sobie fotkę, która potem jest wyświetlana na monitorach. Potem, łysawy gostek wystawia kwity, wydaje kombinezon, kominiarkę i kask, po czym śmiga się do szatni.
Gdy już wszyscy się przebrali i dostatecznie nagrzali żeby się ścigać, zostaliśmy przeszkoleni z flag. Flag, które mogą pojawić się na torze jest kilka, a najciekawsza z nich to czarna, która oznacza dyskwalifikację i karencję w wyścigach od "tygodnia do końca życia". Szkolenie prowadził człowiek, który mówiąc lekko wrzeszczał i na każdym kroku starał się pokazać jaki jest męski. Zawsze mnie śmieszą tacy leszcze. Już mnie nawet kusiło, żeby powiedzieć mu "Oh, żeby mój Roman był taki..."
Usiadłem za kierownicą, 'Męski' włączył silnik. Pojawiła się lekka trema i zdenerwowanie. To był mój drugi raz na gokartach ale mimo to emocji było wiele, fajnych emocji. Pierwsze kółka pojechałem asekuracyjnie, przejeżdżając je z czasem czysto paraolimpijskim. Potem już grzałem ile tylko można było wycisnąć z gokarta
Po drugiej turze pojawiły się pewne znaczące wnioski co do osiągów poszczególnych bolidów. Najmocniejsze są gokarty z numerem 1, 13, 15. Dlatego, warto się właśnie na nie załapać.
W ostatnim wyścigu brał udział Jędrzej, który wcześniej uparcie twierdził, że wyścig bez kraks lub karamboli jest słaby. Przyglebił w kogoś już na drugim okrążeniu, zaraz po zjeździe z prostej. Na nieszczęście jechałem za nim i również w niego delikatnie uderzyłem. Obróciło mnie bokiem i wtedy pojawił się strach w moich oczach, na pełnej prędkości zmierzał w moim kierunku gokart. Pomyślałem, że to już mój koniec, że właśnie tu na torze zejdę, że jakie to piękne i bohaterskie, że będą mnie wspominać "Tomek, tak pamiętam zszedł na torze podczas wyścigu". Kiedy już kończyłem godzić się z życiem, wybaczać wrogom, pisać pożegnalne sms'y do białogłów, poczułem uderzenie. Najpierw o kierownice, potem o bandę a na koniec o siedzenie. I tu zaskoczenie, bo nic mi się nie stało i dalej było fajnie.
Dałem ciała na tych wyścigach. Byłem dopiero 9'ty z czasem 29,567 sekundy. Lipa i osobisty dramat. Wygrał Przemo, zwany pieszczotliwie 'Cwaniakiem'. Tak czy inaczej "stówka" dla Przema się należy.
Tyłek. To hasło klucz następnego dnia. Boli, i jest to ból tych mięśni o których wcześniej nie miało się pojęcia. Ta niezwykle ważna część ciała w życiu informatyka (Bez insynuacji proszę! Chodzi o siedzący tryb pracy.) boli i nie można wysiedzieć dłużej niż pół godziny.
Reasumując, świetna zabawa i dużo emocji. Polecam tym, którzy nie byli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz