sobota, 9 maja 2009

Bilard

Były kiedyś takie czasy, że tydzień bez partii bilarda był tygodniem straconym. Wyjścia na bilarda były tak częste, ze kilku z moich znajomych zainwestowało we własne bajeranckie kije. Wszystko zmieniło się, kiedy przeniesiono lokalizację miejsca naszej pracy. Od tej pory bilardowe wieczory są wydarzeniem sporadycznym, przede wszystkim ze względu na problematyczny dojazd do klubu bilardowego. Po dłuższej wymianie mejlowej udało się jednak zorganizować wyjście do Zakręconej Bili w czwartek, co groziło kacem i bólem głowy w piątek. Ryzyko było akceptowalne, szczególnie, że skumulowało się kilka okazji, za które należało się stuknąć kuflem. Spotkaliśmy się w starym składzie - Michał, Piotr, Tomek i ja. Część z nas poznała się jeszcze w kultowym już pokoju 204 w Spółdzielni Samopomoc Chłopska "Rolnik" na Placu Wolności. Pracowaliśmy wtedy pod okiem równie kultowego Jakuba "bez ciśnienia", "się pływa, się skacze" G. Jakub już od dłuższego czasu nie pracuje z nami, ale zawsze na tych spotkaniach jest miło wspominany i obowiązkowo piejmy za niego, żeby mu dobrze w żagiel wiało. Kontynuując wątek, Jakub jest już chyba ostatnim kowbojem wśród informatyków. Przez swój styl bycia, jedni go nienawidzą a drudzy ubóstwiają, dla mnie był i jest wzorem tego w jaki sposób być świetnym specjalistą i czerpać garściami z życia to co najlepsze, dlatego zawszę chętnie wypiję jego zdrowie.

Z lekkim poślizgiem, wraz z Tomek dołączyliśmy do grających już Michała



i Piotra.



Po Michale zawsze widać, że wkłada w grę całe serce, Piotr to również matematyk, więc kąty uderzeń ma dobrze obcykane. W tym składzie partie, zawsze są zacięte.



Wzorcowe ułożenie dłoni i postawa przy uderzeniu.



Przyszła kolej na mnie i Tomka. Rozbijał niższy.



Tomek, nigdy się nie przyznaje, ale wszyscy wiedzą, że jest perfekcjonistą, dlatego nawet ubrał się stosownie do gry w bilarda.



Ja również co jakiś czas coś wbijałem.



Problem polega jednak na tym, że dostateczny poziom skupienia zachowuje przez pierwsze dwie, trzy gry. Potem, dostaje sromotne baty, a moje zagrania wzbudzają salwy śmiechu



Po jakimś czasie odwiedziła nas Patrycja, więc skończyło się bezpardonowe klniecie na stół czy kij po nieudanym zagraniu. Dziwna sprawa, bo od kiedy Patrycja przyglądała się grze, wszystkim, a szczególnie Piotrowi jakby lepiej szło. Zastawiające.



Wieczór zakończył się na rozmowach o pracy i tematach pobocznych. Czyli tak jak zazwyczaj, ale i tak było dużo śmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz